Kilka godzin od momentu, w którym dowiedziałyśmy się o wybuchu wojny, wraz z zespołem psychologicznym Teach for Poland miałyśmy opracowane działania, które możemy podjąć, żeby wesprzeć naszych uczniów i zacząć pracę nad pomocą humanitarną ze strony szkół. Szybka akcja, za chwilę spotkania dla rodziców i nauczycieli o tym, jak z dziećmi o wojnie rozmawiać. Dzieci już następnego dnia wiedziały, co się dzieje, jedne lepiej, drugie gorzej. Okazało się też, jak bardzo ważne jest poruszanie kwestii związanych z rozmawianiem z dzieciakami o sytuacji na świecie.
Przerażona Ania (wszystkie imiona w artykule zmienione) była przekonana, że już w Polsce „płoną domy”. Coś usłyszała z telewizora włączonego w drugim pokoju, co nieco wywnioskowała ze strzępków rozmów dorosłych, podsłuchanych w gdzieś w locie. Kogoś zapytała, usłyszała, że „to sprawy dorosłych” i że ma się nie przejmować. Przejmowała się więc po cichu i już nie pytała. Dopiero w dłuższej rozmowie okazało się, dlaczego tak ciężko jest jej się skupić na lekcjach.
Wyobraźcie sobie małego Krzysia, który miał już w głowie plan kradzieży karabinu, żeby bronić swojego kraju. Krzyś ma gigantyczną wiedzę o militariach (nie byłabym w stanie spamiętać 5% tego, co mi opowiada o nich i np. o owadach) i jest to jedno z jego specjalnych zainteresowań (jak niektórzy lubią mówić – fiksacji). Wojna sprawiła, że ta wiedza stała się nagle w jego umyśle praktyczna i wywołująca olbrzymie emocje.
Każdy dzień właściwie przynosił nowe wyzwania. Pamiętam dziewczynkę rosyjskiego pochodzenia, która usłyszała od innego dziecka, że jej kraj zaatakował Ukrainę. W domu dziewczynka zrelacjonowała to jako „zaatakowałaś Ukrainę”. Wiedziała, że to nie były te słowa, ale tak właśnie to poczuła. Ona zidentyfikowała się bardzo z tym zdaniem, chociaż jej kolega zupełnie nie miał złych intencji. Ale to był dopiero początek dużego problemu.
W warszawskich szkołach uczą się dzieci pochodzące z różnych krajów, w tym z Rosji i Białorusi. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się czuły, kiedy słyszały, lub czytały, że „wszyscy Rosjanie to zwyrodnialcy” i wiele innych okropnych i uogólniających zdań. Ilość takiego typu treści, która przelała się przez Internet była zatrważająca. Zawsze wzbudzały we mnie niezgodę. Nie mogłam przestać rozmyślać o klasach, w których dzieci z Rosji i Ukrainy siedzą czasem w jednej ławce, są kolegami, przyjaciółmi. Czy naprawdę sama wojna nie jest dla nich wystarczającym obciążeniem? „Wszyscy Rosjanie” to przecież także oni.
Mam wrażenie, że do tego momentu właściwie byliśmy w naszej pracy na stabilnym gruncie. Jasne, że zwiększyliśmy czujność. Oczywiście, że było dużo więcej interwencji. Ale wiedzieliśmy, co robić, nie było wielu znaków zapytania. Szybkie akcje, szybkie reakcje.
Wtedy do naszych szkół zaczęły zapisywać się dzieci z Ukrainy. To było wielkie wyzwanie dla wszystkich. W telewizji można było usłyszeć, jak to od kilku tygodni płynie odgórna pomoc dla Uchodźców, jak szkoły są świetnie przygotowane i wspierane w przyjmowaniu nowych uczniów. Oddziały przygotowawcze, dodatkowe zajęcia z języka polskiego, asystenci miedzykulturowi, no bajka. I tak jak wcześniej na przykład na dworcach uchodźcy mogli liczyć głównie na oddolne inicjatywy, tak i teraz właściwie znów szkoły musiały radzić sobie same. Jak łatwo z niektórych ust płyną puste deklaracje…
Kiedy słyszałam, że szkolni psychologowie są przygotowani i wszystkim potrzebującym dzieciom będą udzielać pomocy psychologicznej, to aż mnie mroziło w środku. Naprawdę, jestem do tego przygotowana? W głowie miałam rozmowę z 9-letnim Dmytro, któremu z pomocą translatora próbowałam wytłumaczyć, że tenisówki, które przyniosłam są dla niego. Miał je przymierzyć, a moim zadaniem było wytłumaczyć mu, że dzieci zmieniają obuwie w szkole. Zajęło to nam prawie pół godziny. Było przy tym też trochę śmiechu (translator płatał nam figle), ale zrozumienie siebie wzajemnie było bardzo trudne. Do teraz nie wiem, czy dobrze zrozumiałam wszystko, co próbował mi przekazać. Do teraz nie wiem, jak miałabym wyglądać pomoc psychologiczna temu chłopcu. Jedyne, co mogliśmy robić i co robiliśmy wszyscy, to po prostu… Byliśmy.
W mojej głowie największy problem polega na tym, że nikt nie wiedział, jaki właściwie mamy do końca cel? Czy chcemy stworzyć oddziały przygotowawcze z Ukraińskimi nauczycielami, żeby bezpiecznie „przechować” dzieci, które niedługo wrócą do domów? I jeśli tak, to kiedy będzie to „niedługo”? A może tworzenie wyizolowanych oddziałów jest bez sensu, bo chcemy, żeby dzieciaki zaaklimatyzowały się u nas z założenia na dłużej? Ile osób, tyle teorii, a i tak nie mieliśmy specjalnie dużego wyboru. Oddziały przygotowawcze? Jest za mało dzieci, nie ma pieniędzy na stworzenie takiej klasy. Zajęcia z polskiego? Oczywiście, niech dołączą do tych grup, które już pracują. Dzieci są na zupełnie innym poziomie, niż dzieci uczące się od przynajmniej kilku miesięcy, czy lat? Przeładowane grupy? To też specjalnie nikogo nie obchodzi, nie ma pieniędzy na dodatkowe godziny. A gdzie są te tłumy asystentów międzykulturowych? Moja szkoła i tak miała ogromne szczęście. W pewnym momencie dołączyła do nas psycholog z Ukrainy. Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili.
A jak mamy działać we wrześniu? Tu nie ma dobrej odpowiedzi, bo w zależności od konkretnego dziecka sprawdziły się wszystkie scenariusze. Niektóre z nich wróciły do Ukrainy, inne przeprowadziły się do innych dzielnic/miejscowości. Inne prawdopodobnie wracają do nas we wrześniu. Jak wiadomo – sytuacja jest dynamiczna i nikt nie wie, w jakiej rzeczywistości będziemy funkcjonować. Jedno wiem – nauczyciele jakoś będą to musieli wykombinować, nie liczą już praktycznie na tak chętnie deklarowaną pomoc. I wykombinują. Od lat latają na księżyc dostając zasoby niewystarczające w normalnych warunkach na porządną wycieczkę rowerową.
Mam wrażenie, że cały ten obraz jest dość przygnębiający. Ale ta sytuacja pokazała nam też ogrom siły, jaka drzemie w naszych lokalnych społecznościach. Ilość oddolnej pomocy, jaką obserwować można było na dworcach nie ominęła szkół. Na rzucone na osiedlu hasło „zbieramy plecaki” miałam w domu w 2 dni wyposażenie dla wszystkich uczniów w szkole, a nawet mamy w magazynie kilka sztuk na wrzesień. Podobnie rzecz się miała z innymi zbiórkami rzeczowymi i pieniężnymi organizowanymi przez różne osoby ze społeczności szkolnej. A ta pokazała, że potrafi się mobilizować na różne sposoby. Powstały gazetki, z których można było uczyć się słówek i serdecznych wyrażeń po polsku i ukraińsku, napisy po ukraińsku na drzwiach w szkole miały pokazać dzieciom, że są mile widzianymi gośćmi. Nasze dzieciaki są niesamowite. Bardzo starały się wspierać nowych kolegów, zapraszać do wspólnej zabawy. Pomimo ogromu sytuacji trudnych, które są materiałem na oddzielny artykuł kończyliśmy rok szkolny z nadzieją, że jeśli nadal będziemy trzymać się razem, to poradzimy sobie ze wszystkim, co przyniesie nam kolejny rok.
Marta Michalska – EduLiderka